Wspomnienia z Chotowej Anna Bomba - Pasternak


Idź do treści

Strona 3

Jednej wrześniowej niedzieli pojawili się Niemcy, po dwóch na motorach, wpadali na podwórze, pytając się czy nie ukrywamy jakich żołnierzy, nie przeszukiwali naszych domów i zachowywali się raczej spokojnie. Okupacja trwała. Zaczęło się stabilizować. Mężowie i synowie naszych lokatorów powrócili z uciekinierki. Panie z Tarnowa powróciły do siebie. Ciocia Zosia i pani Emilia z córką Helenką także powróciły do Oświęcimia. Przeżyliśmy pierwszą zimę pod okupacją hitlerowską, aż tu wiosną zaczęła napływać do nas ludność uciekająca ze Wschodu na Zachód od Sowietów.


To było nie do opisania. Jedni uciekali zatrzymując się w naszej wiosce tylko dla odpoczynku, ale bardzo dużo uciekinierów zostało na parę miesięcy uważając naszą wioskę za azyl. Tak też do naszego domu trafiła jedna rodzina ze Lwowa, był to lekarz weterynarii z żoną, synkiem i teściową. Pan weterynarz pozostawił u nas rodzinę a sam pojechał szukać pracy koło Krakowa. Rodzina jego pozostała już u nas do wyzwolenia, przez co przeżyła z nami dalszą wędrówkę. Do Pilzna wśród wielu uciekinierów, przybył również ze Lwowa Ks. prof. Władysław Smereka. Wtedy to nadarzyła się okazja aby mieszkańcy Chotowej zaczęli starania o tego księdza. Po przedstawieniu ks. Biskupowi w Tarnowie, że jest taki ksiądz i że nasza wioska ma przygotowaną do zamieszkania plebanię, uzyskała przydział tego księdza. Odtąd nasza wioska z małym kościółkiem stała się filią parafii w Straszęcinie. Radości z posiadania kościoła otwartego na co dzień i księdza nie było końca, dotąd nabożeństwa odbywały się tylko raz w tygodniu, a od tej pory codziennie. Historii imigracji jeszcze nie koniec. Do wioski przyjechało parę rodzin wysiedlonych z tzw. Rejonu z Pomorza, ponieważ te tereny nie włączono do Generalnej Guberni i Polacy musieli opuścić swoje domy. I tak w mojej wiosce zasiedliło się kilka rodzin. Do naszego domu trafiła jedna rodzina z Inowrocławia. Był to podoficer pan Kaziu z żoną Pelagią i dwuletnim synkiem Jerzykiem. Pan Kazimierz odbył już niewolę w Niemczech i został zwolniony ze stalagu. Przyjechali transportem kolejowym do Dębicy oczywiście konwojowani przez wojsko niemieckie. Podróż ich trwała długo, dziecko w czasie podróży przeziębiło się a do tego zachorowało na dyfteryt. Zima wtedy była bardzo sroga, a przede wszystkim bardzo śnieżna. Do lekarza trzeba było jechać aż do Pilzna, gdzie droga była nieprzejezdna. W końcu udało się przywieźć lekarza, jednak pomoc okazała się spóźniona i dziecko po dwóch tygodniach zmarło. (jest pochowane na cmentarzu w Straszęcinie). Osiedleńcy z Pomorza znaleźli jakąś pracę u gospodarzy w Chotowej, a pan Kazimierz nasz lokator z Inowrocławia zaciągnął się do pracy w Niemieckich Warsztatach tzw. H.K.P. w Stomilu w Dębicy. Po sąsiedzku w domu należącym do jednej rodziny z Pilzna zamieszkała rodzina, która przybyła z Włodzimierza na kresach. Było to małżeństwo z trójką dzieci i babcią. Życie ludności w okresie okupacji stabilizowało się, byliśmy aprowizowani przez okupanta w zależności od jego przemyślanych planów. Oczywiście nie za darmo. Za dostawę artykułów żywnościowych w ramach kontyngentu, takich jak mleko, masło itp. otrzymywali rolnicy punkty, za które można było nabyć materiały np. sukienkowe, mydło czy też wódkę, która rozpiła Naród Polski, a skutki odczuwane są do dzisiaj. Od czasu do czasu w wiosce pojawiali się Niemcy, najczęściej na motorach. Czasem zażyczyli sobie gęś, którą zobaczyli na podwórzu. Gęś tę trzeba było zabić, sprawić aby była gotowa do pieczenia. Zdarzyło się też, że podjechali samochodem pod dom tych państwa z Włodzimierza, wywołali jednego mężczyznę, kazali mu wziąć łopatę i w pobliskim lesie kazali mu wykopać dół, który był grobem mężczyzny, którego przywieźli z sobą, a następnie zastrzelili.
DALEJ...


Strona główna | Strona 1 | Strona 2 | Strona 3 | Strona 4 | Strona 5 | Strona 6 | Strona 7 | Strona 8 | Strona 9 | Strona 10 | Strona 11 | Przypisy | Mapa witryny


Powrót do treści | Wróć do menu głównego