Wspomnienia z Chotowej Anna Bomba - Pasternak


Idź do treści

Strona 2

Nastał sierpień 1939r. wojnę wyczuwało się niemal tuż, tuż. Przez wioskę przeszła fala uchodźców z Zachodu na Wschód. Uciekano przed najazdem Niemców. Uciekano furmankami, rowerami i pieszo. Szli ludzie starsi i młodzi, ale przeważnie mężczyźni z małymi tobołkami przy sobie. Do mojej rodziny trafiła moja ciocia Zosia — siostra mojego taty z córką i dwoma sąsiadkami, panią Emilią i jej córką Helenką z Oświęcimia, skąd były gnane paniką i głosami o brutalnym zachowaniu się żołnierzy niemieckich, którzy niebawem mieli nadciągnąć nad Polskę.

Wujek, mąż cioci Zosi z dwoma synami już od paru dni uciekał na wschód powodowany taką samą paniką, aby po dwóch tygodniach wrócić z powrotem. Do naszego domu, trafiły jeszcze dwie rodziny z Tarnowa, konkretnie dwie panie a ich mężowie również ruszyli na wschód jak większość Polaków z południowej Polski. Dom nasz stał się schronieniem dla wielu uciekinierów. Już nawet zaczęliśmy się przyzwyczajać do tej sytuacji. Wszystko jednak musiało się zmienić, a prace trzeba było zorganizować. I tak kuchnią zajęła się siostra Marysia, Ewa, Helena i jedna pani z Tarnowa, a pani Emilia z Oświęcimia wzięła w swoje ręce sprawy większej wagi. Organizowała modlitwę wieczorną. Codziennie odmawialiśmy na głos cząstkę różańca co nam pomogło mieć nadzieję, że Matka Boska będzie nas miała w swojej opiece. Stało się — wybuchła wojna ! Nad naszymi głowami latały samoloty — ciężkie, załadowane pod sufit bombami. Zrzucali bomby tu i tam, nawet na naszą wioskę zrzucili kilka takich, które były kierowane na most na rzece Chotowiance, ale na szczęście chybili. Niemcy już zajęli większość terenów Polski. Mężczyźni i młodzieńcy z naszej wioski zostali zdemobilizowani i wrócili do domów. Ludzie uciekający na wschód również powracali całymi falangami, ucieczka nie miała sensu. Powracali brudni, zarośnięci a przede wszystkim głodni, bo niektórzy pieszo pokonali kilkadziesiąt kilometrów. Jedno było tylko dla nich łaskawe —pogoda, bo lato w tym roku było piękne i długie. Uciekinierzy wstępowali do przydrożnych domów prosząc o poczęstunek, czego nikt wtedy nie odmawiał. W ogródkach ludzie mieli dojrzałe pomidory (wtedy nie było zarazy) do tego kawałek chleba i wystarczyło głodnego nakarmić. Pamiętam taki mały epizod, który miał miejsce w moim rodzinnym domu. Mój tato był zajęty na podwórku, rżnął drzewo na opał, wtedy to zaszedł na obejście jeden z takich powracających uciekinierów. Zwrócił się do taty z prośbą, że chciałby się posilić. Tato wskazał mu aby wszedł do domu, a sam dalej rżnął drzewo. Uciekinier ten dostał w kuchni garnuszek gorącego mleka i pajdę chleba. Kiedy się posilił, wyszedł na podwórko, podszedł do Taty i wtedy dał się poznać, że jest krewnym kuzynem ze Skawiny. Wtedy było dużo radości, śmiechu, że nie został poznany szczególnie przez brodę i łachmany. Potem było dużo goszczenia i opowieści nie tylko o przygodach z uciekinierami. Jeszcze jakieś parę tygodni ciągli ludzie powracający do swoich domów. Powrócił również nasz sąsiad.


DALEJ...

Strona główna | Strona 1 | Strona 2 | Strona 3 | Strona 4 | Strona 5 | Strona 6 | Strona 7 | Strona 8 | Strona 9 | Strona 10 | Strona 11 | Przypisy | Mapa witryny


Powrót do treści | Wróć do menu głównego